Posłanie - Dzień 5 - Wybierz najlepszą część, której będziesz pozbawiony

 

Jedną z cech prawdziwego nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, o którym pisze św. Ludwik, jest bezinteresowność: „Doskonałe nabożeństwo do NMP jest bezinteresowne, to znaczy sprawia, że dusza nie szuka siebie, lecz tylko Boga i Jego świętej Matki. Prawdziwy czciciel Maryi nie służy tej dostojnej Królowej dla jakiejś korzyści lub zysku, ani dla własnego dobra doczesnego lub wiecznego, cielesnego lub duchowego. Lecz jedynie dlatego, że dobrze jest Jej służyć, a przez Nią, Bogu. Nie kocha Maryi, dlatego że wyświadcza mu Ona dobrodziejstwa lub że się od Niej jakichś dóbr spodziewa, ale dlatego że jest godna miłości. Stąd też Ją kocha i służy Jej tak samo w zmartwieniach i w oschłościach, jak w czasie wesela duszy i żarliwego nabożeństwa. Kocha Ją tak samo na Kalwarii, jak na godach w Kanie Galilejskiej. Jakże miły i drogi w oczach Boga i NMP jest ten, kto nie szuka siebie w usługach, jakie Im daje. Niestety jak rzadko duszę taką spotykamy! I dlatego właśnie chwyciłem za pióro, by spisać to, czego przez długie lata nauczałem publicznie i prywatnie” (Traktat 110).

Święty Ludwik podaje nam niezwykłe lekarstwo na ludzką chorobę, którą jest szukanie we wszystkim siebie. Ta choroba jest wynikiem zatrucia naszych serc grzechem pierworodnym. Myśl o szukaniu siebie pojawia się nawet przy okazji najbardziej pobożnych czynów. Czasami mamy ochotę podkreślić swoje zasługi, uszczknąć dla siebie trochę chwały. Czy zdajemy sobie sprawę z faktu, że odbieramy wtedy chwałę Bogu?

Życie dla siebie jest tak naprawdę życiem przeklętym i z tego przekleństwa Chrystus nas wyzwolił. Możemy teraz żyć dla Niego! Ten, kto żyje dla siebie, zawsze będzie cierpiał, zawsze będzie zamknięty w swoich zatrutych pragnieniach. Natomiast bezinteresowność jest lekarstwem, które czyni człowieka wolnym od swojego ego – od egoizmu. Można powiedzieć, że bezinteresowność jest synonimem miłości, św. Paweł napisał przecież, że prawdziwa miłość „nie szuka swego” (1 Kor 13,5). Bezinteresowność każe nam zapomnieć o własnych korzyściach, o własnym komforcie i całkowicie zatroszczyć się o Jezusa, o Maryję, o sprawy Ich Serc.

Potrzebujemy uczyć się utrzymywać wolę i serce w stanie bezinteresowności. W tym celu musimy przede wszystkim przyjąć miłość Boga do nas, bo On ukochał nas jako grzeszników, jako słabych – zupełnie bezinteresownie. Kiedy pozwolimy sobie doświadczyć takiej miłości, wtedy ona przez nas przepłynie i będziemy mogli kochać Jego bezinteresowną miłością. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie tak kochać. Ale możemy kochać Boga Jego miłością. I wtedy kochamy Chrystusa nie dlatego, że spodziewamy się sukcesu. Nie dlatego, że chcemy mieć poczucie spełnienia w życiu. Nie dlatego, żeby wzbudzać podziw ludzi jako Jego głosiciele czy wdzięczność wiernych jako szafarze Jego sakramentów. Przeciwnie. Kochać Jezusa bezinteresownie, to znaczy kochać Go także wtedy, kiedy jesteśmy wzgardzeni przez innych, uznani za wariatów, a może nawet heretyków. Wielu świętych przechodziło taką próbę, gdy chciało być blisko Serca Jezusa.

Takiej bezinteresowności możemy się uczyć na adoracji, która niesamowicie obnaża nasze pokusy interesowności. Bo przecież to jest czas, który jest w jakimś sensie bezproduktywny. Moglibyśmy zrobić tyle innych wartościowych rzeczy, zamiast tak siedzieć w ciszy. Jest tyle różnych obowiązków, zadań, projektów… Często podczas czuwania przed Najświętszym Sakramentem nasza modlitwa jest tak mizerna, pełna rozproszeń, nic niedająca. Na pewno tak czasami jest. Dlatego właśnie taka modlitwa jest potrzebna – ona uczy bezinteresowności. Uczy koncentracji na Bogu pomimo naszych słabości i wszelkich przeszkód – pomimo braku sukcesów.

Adoracja pomaga nam przyjąć „porażki” w innych dziedzinach naszej duszpasterskiej działalności, uświadamiając nam – jakby w laboratoryjnych, ale bardzo miłych warunkach – nasze ubóstwo. Możemy dzięki niej zrozumieć, że jesteśmy posłani, by głosić nie dlatego, że sami z siebie mamy coś do powiedzenia. Służymy Chrystusowi nie dlatego, że jesteśmy tak zdolni, ale dlatego, że On nas powołał pomimo naszych braków. Jeżeli będzie taka potrzeba, to przecież „nie zabraknie prorokowi słowa” (Jer 18,18), choć może ono wcale nie będzie brzmieć tak atrakcyjnie, jak byśmy chcieli. Ale nie musimy się martwić o to, jak zostaniemy odebrani. Chcemy być bezinteresowni! Nie chcemy zabiegać o własną chwałę, popularność, „lajki”. Musimy odwracać się od fałszywych bożków. Od bożka opinii ludzkiej, od bożka naszych własnych sądów, wyobrażeń na własny temat, autokreacji. Jeśli odnosimy czasami wrażenie, że nasza praca jest nic niewarta i trwamy w takim ogołoceniu przed Bogiem, to może On właśnie wprowadza nas w stan bezinteresownej miłości – trwania pomimo wszystko. To jest takie doświadczenie, które niesamowicie przyspiesza nasze wzrastanie ku świętości. Niesamowicie intensyfikuje naszą miłość.

I wtedy zaczyna się coś, o czym Chrystus mówi w Ewangelii. Rodzimy się na nowo. Zaczynamy być wolni. Jeżeli jesteśmy nowonarodzeni, to jesteśmy ludźmi z Ducha, a więc jesteśmy jak wiatr, o którym Chrystus mówił Nikodemowi, że „wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża” (J 3,8). Podobnie nie wiemy, gdzie nas, wolnych od siebie, pośle Chrystus.

Miałem kiedyś nieoczekiwane, niezwykłe doświadczenie z moimi braćmi, kapłanami. W kilku, będąc w różnych miejscach Polski, podjęliśmy nocną adorację. Budziliśmy się w nocy na swoje dyżury i adorowaliśmy Chrystusa. Trudno opisać słowami to doświadczenie. Mieliśmy wrażenie, że ta modlitwa rozlała Bożą obecność na cały nasz dzień i nie tylko na nas. Kiedy bezinteresownie wybieramy, jak Maria z Betanii, „najlepszą cząstkę”, to nie tylko tej cząstki nie zostajemy „pozbawieni” (Łk 10,38–42). Zdumiewające jest to, że Jezus w hojny sposób odpowiada na taki nasz wybór właśnie wtedy, kiedy niczego nie oczekujemy. Warunkiem jest bezinteresowność.

Pan Jezus mówił do bezinteresownej św. Faustyny: „Ze względu na ciebie, błogosławię okolicy” (Dz 719). To jest niesamowite, że ze względu na naszą bezinteresowną miłość Chrystus może błogosławić naszej „okolicy”. To jest może trochę tak, jak czasami w szkole. Gdy jest sprawdzian, klasa zawsze chce go przełożyć. I wtedy przed lekcją przychodzi do nauczyciela uczeń lub uczennica, o którym klasa wie, że jest jego ulubieńcem, bo bardzo lubi się uczyć. I ze względu na sympatię do tego ucznia, nauczyciel przekłada sprawdzian. I może tak samo jest przed Panem Bogiem – nasza bezinteresowna miłość chwyta Go za serce.

Prośmy więc o taką łaskę, żebyśmy mogli kochać Boga bezinteresownie – ze względu na Niego samego, nie na własne korzyści. Maryjo, zanurz nas w swoim Sercu. W Sercu, które jest całe na „tak”, całe jest bezinteresowne. Amen.

Z Ewangelii wg św. Łukasza 
„Lecz tym szerzej rozchodziła się Jego sława, a liczne tłumy zbierały się, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych niedomagań. On jednak usuwał się na miejsca pustynne i modlił się” (Łk 5,15–16).

Z książki Słudzy Waszej radości. Medytacje o duchowości chrześcijańskiej Josepha Ratzingera 
„Gdy jako biskup, czy wcześniej po prostu jako współbrat, szukałem powodów, dla których początkowe powołanie, z jego zachwytem i nadziejami, stopniowo się rozpadło, zawsze okazywało się, że w pewnym momencie zabrakło cichej modlitwy – być może z czystej gorliwości o wszystko, co było do zrobienia. Ale teraz gorliwość się wyczerpała, ponieważ straciła swój wewnętrzny napęd. W którymś momencie zaprzestano osobistej spowiedzi, a tym samym kontaktu z wymaganiem i przebaczeniem, zabrakło odnowy wewnętrznej w obliczu Pana, która jest nieodzowna. «Aby byli z Nim» – owego «z Nim» potrzeba nie tylko na pewien początkowy okres, aby móc potem z tego czerpać. To musi stanowić serce kapłańskiej posługi. Ale to trzeba wyćwiczyć, nauczyć się tego, aby potem dojść do pewnej łatwości i oczywistości, które pozwolą temu przetrwać, także w trudnych chwilach. (…) Życie wewnętrzne nie może mieć dla nas mniejszej wartości niż zajęcia zewnętrzne, niż sport czy umiejętności techniczne. «Wzrost wewnętrznego człowieka» jest wart całego naszego zaangażowania: świat potrzebuje ludzi, którzy stali się wewnętrznie dojrzali i bogaci; Pan potrzebuje ich, by mógł ich powołać i posłać” (Ratzinger 2012, s. 479–480).

Z homilii papieża Benedykta XVI na Wielki Czwartek 2006 roku 
„Chrystus Pan czyni nas także uczestnikami swojej świadomości co do nędzy grzechu i całego mroku świata; daje nam klucz, pozwalający otwierać drzwi domu Ojca. Już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi. Takie jest głębokie znaczenie bycia kapłanem: stać się przyjacielem Jezusa Chrystusa. W tę przyjaźń powinniśmy angażować się codziennie na nowo. Przyjaźń oznacza wspólnotę myśli i pragnień. Jak mówi nam św. Paweł w Liście do Filipian (por. 2,2–5), taką wspólnotę myśli z Jezusem powinniśmy w sobie kultywować. Ta wspólnota myśli nie jest sprawą tylko intelektualną, ale jest wspólnotą uczuć i pragnień, a więc także działania. Oznacza to, że powinniśmy poznawać Jezusa w sposób coraz bardziej osobisty, słuchając Go, żyjąc razem z Nim, przebywając blisko Niego. (...) Ewangeliści mówią nam, że Pan wielokrotnie – na całe noce – oddalał się «na górę», by modlić się w samotności. Również i my potrzebujemy takiej «góry»: powinniśmy wspinać się na wewnętrzne szczyty, na górę modlitwy. Tylko w ten sposób rozwija się przyjaźń. Tylko w ten sposób możemy spełniać naszą posługę kapłańską, tylko w ten sposób możemy nieść ludziom Chrystusa i Jego Ewangelię. Zwykły aktywizm może być nawet heroiczny. Ostatecznie jednak zewnętrzna działalność pozostaje bezowocna i traci skuteczność, jeśli nie rodzi się z głębokiego, wewnętrznego zjednoczenia z Chrystusem. Czas, który na to poświęcamy, jest naprawdę czasem działalności duszpasterskiej, działalności prawdziwie duszpasterskiej. Kapłan musi być przede wszystkim człowiekiem modlitwy. Świat, w którym panuje gorączkowy aktywizm, często traci orientację. Jego działalność i jego zdolności stają się niszczycielskie, jeśli brakuje mocy modlitwy, z której wytryskują wody życia, zdolne użyźnić jałową ziemię” (Benedykt XVI 2006b, s. 12).